niedziela, 18 września 2011

Feathers on the floor.

Waste time.

Jak najczęstsze wychodzenie za próg owego domu sprawia, że czuję się po prostu lepiej. Nie wiem, dlaczego. Tak już jest.

Pojechaliśmy dziś z tatą na wieś. Podczas gdy wszyscy prowadzili dyskusję, ja wymknęłam się po cichu i powędrowałam, przez gąszcze, na otwartą przestrzeń. Kiedy postawiłam stopę na zielonej trawie, która pokrywała ogromne pole, ciągnące się aż po horyzont, moje serce stanęło. Poczułam się jak w bajce, jak w filmie. Niebo cudownie komponowało się z krajobrazem letniej wsi. Pochłonęło mnie tak doszczętnie, że ze łzami w oczach odwracałam głowę, gdy tato mnie zawołał.
Zapamiętałam pole kukurydzy, odległe lasy i staw porośnięty soczystymi mchami. I żadnego człowieka.

Sporo stresu przede mną. Mam dużo pracy na jutro. Na cały tydzień.
Może przejdę się w sobotę na wykłady o Japonii.
Może przejdę się tam z... Alice.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz